2000 / CD, Album / Pitchcadet / cadet09
idm, dub, ambient
nostalgic, ae, digital
Piękne powycinane, potężne struny z nitek kodu matriksa, których to dźwięk był falujący i rozciągliwy w czasie. Pierwsze skojarzenie z intro "Sandstrings" jakie zainfekowało mój umysł, być może skojarzenie nieco niepoprawne to świetne intro Dehnerta do płyty Fachwerk 25, tutaj rodzi ono psychodelicznego idm-owego pomazańca Ae. Intro uroczo wzlatuje, po czym jego lot się obniża i zatapia się w chłodnych podmuchach jesiennego wiatru. Ae, ale w smutnym klimacie. "FukFunk" to genialna, funkująca bomba eksplodująca na dziesiątki elementów, które zakleszczywszy się w rdzeniu kręgowym przewodzą elektryczne impulsy wprost do syczącego mózgu. Odgłosy wybuchów, spadających odłamków niepokoją obszary kory. Tandetny, wysoki motywik a'la Ae słyszę jako humorystyczny akcent, swoiste przełamanie ponurego charakteru. Klawesynopodobne midi uderza w tony banału. Pięknej melodyjce "Flowers No. 4", niezmiennie utwór kojarzy mi się z zabawami z jesiennymi liśćmi, które po wyrzucie porywa chłodny wietrzyk. Wszystko na tym albumie jest takie "wietrzne", ulotne i delikatne. Czuć, że Tim Hecker przelewał tu swoją szlachetna niebieską krew. "Marilyn Chamers" po mocno nijakim wstępniaku broni się nieco warstwą rytmiczną i zgrabną, nietuzinkową partią klawiszy. Metaliczny bit w Jetonowej kuźni ulega licznym przekształceniom. W tym miejscu zaczynam strasznie ziewać, gdyż melodia leistego motywiku robi się do cna irytująca, a potem psuje ją do reszty dodatkowy delay. "Hear Death" wchodzi mocno kontrastując z nużącym "Marilyn Chamers", nawiązując do "Incunabuli", której to czaru warto zaznać, nawet w zmienionej postaci. Kolejny wielbiony przeze mnie utwór to "Fresh". Fajny, energetyczny jazgot zesamplowanych wokali, zcyborgizowanych patternów inkrustowany sympatyczną, kosmicznie przyjemną melodyjką, po której następuje wejście cięższego niż to miało miejsce na "FukFunk" klawesynopodobnego zlepka na trzy oktawy. Utwór ma delikatnie funkujący vibe. Firli, mirli, słyszę trzepot skrzydełek czarnych jelonków, które niosą zdefragmentowany sampling wokalu. Końcówka utworu brzmi co najmniej jak tradycyjna robota Spacetime Continuum. "Sputtertones" to śpiew PRL-owskiego telefonu i nic ponadto. Zdecydowanie żywsze wrażenia budzi u mnie kolejny, "Diamonds No. 3", który to tym razem przypomina wypalonego, drillującego Apheksa z druqks. Nachalne werble dezorganizują percepcję, tak że zaczynam przed oczyma widzieć abstrakcyjne struktury, niczym zabawka z linek chłopca w filmie Cronenberga "Spider". "Huntington" to bardzo przyjemne przełamanie charakteru albumu i złamanie autechrowskiej formuły. To delikatny dub, w sam raz na zimę, bo delikatnie opatulający gdy niebo jest krystalicznie czyste i mroźne. Użyte tu perkusjonalia zostały przytłumione, a właściwą robotę robi strunowy motyw. Kolejny w bitach ubity nosi znamiona hip-hopu. "ShearRefract" bo o nim tu mowa bębni jak bicie łomoczącego serca zapiaszczonej ulicy, a gdzieś w tle pobrzmiewa brzdęk butelek. "Meltdown Skyline" to ambientowy motyw stanowiący zapowiadającą wszem i wobec koniec kontynuację "Huntington". Nostalgia androidów. A "Ultramarin" jest przecież jeszcze lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.