Tam gdzie nie ma, a postrzeżone, w roziskrzone zmysły obleczone,
odraza w miejsce, choć równie często na opak, w miejsce miłości,
mój mózg jak cegła rozgrzany do czerwoności.
Znów byłam ja tam, w rozszczepienia sklepieniach niebieskich,
z rewolweru słowa wypluwałam, poniewczasie bezkresne.
Opętana chaosem myśli, pączkująca euforia, nić fantazji w przestworzach dryfowania.
Nazajutrz, dzierżę telefon roztrzęsionymi rękoma, do psychiatry dzwonię, bo o Boże, tonę...
- Astronomia w rosołu talerzu, doktorze Masztalerzu
-Trzeba będzie położyć się na oddział.
Na oddziale wybuchy gniewu niczym Etna,
już wiedziałam, że rozum się ze mną żegna.
Zresztą chciałam z nim wziąć rozbrat ale w swoim czasie.
Świat zza lufcików, zza krat,
Pani Malwino, znów leki dobrane wbrew zaleceniom lekarza, a zatem trzeba leczyć psychotyczną manię.
Ekstaza nieudawana, zastrzykami spacyfikowana, po czym w łożu zmumifikowana.
Do dziś zamknięta w jednych z białych sal, niegdyś wbita na pal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.